Co się działo w Gubinie w maju’45?
Dziś to coraz trudniejsze pytanie, coraz trudniej o odpowiedź. Ubywa mieszkańców, a wśród nich tych, którzy w maju ‘45 znaleźli się w naszym mieście. W dość rozległej wiedzy o naszym mieście trudno mi przypomnieć sobie osoby wspominające ten okres z autopsji.
Przypominam sobie na pewno śp. Pelagię Radecką i jej wspomnienia z czasu tuż po zakończeniu wojny. Pamiętała doskonale Gubin jako miejsce rabunku, morza gruzów, dezorientacji. Miała wrażenie, że rządzili tu często ci, co w danym dniu wstali najwcześniej. Kiedy do polskiego Gubina zaczęli przybywać pierwsi nowi mieszkańcy dymy po wojnie jeszcze nie rozwiały się na dobre. Henryk Stachowicz w książce pt. „Rozwój gospodarczy powiatu krośnieńskiego w okresie 15-lecia Polski Ludowej” wydanej w 2011 roku, tak pisze: „Jedną z pierwszych grup osiedleńczych przybyłą do Gubina w dniu 9 maja 1945 roku była 33-osobowa ekipa z Poznania, zadaniem której było przejęcie od wojskowych władz radzieckich w polskie posiadanie miasta i powiatu. Pod koniec maja przybywają również wielkopolscy kolejarze. Wskutek niezbyt wyraźnej sytuacji co do przebiegu granicy państwowej, uporządkowany został przez nich dworzec po stronie niemieckiej oraz naprawiono pewne odcinki toru. W Gubinie zostają się także niektórzy jeńcy polscy z 1939 roku i robotnicy przymusowo wywiezieni do Niemiec. W czerwcu, wraz z powstaniem starostwa, rozpoczynają swą działalność grupy organizatorskie milicji, zorganizowany został Powiatowy Urząd Ziemski. Pewien obraz dynamiki osadnictwa w mieście Gubinie w początkowym okresie przedstawiają informacje zaczerpnięte z księgi meldunkowej z tamtego okresu. Aczkolwiek nie są to ścisłe dane gdyż księga nie zawsze była prowadzona dokładnie, jak również nie wszystkie osoby zgłaszały swój przyjazd – widać jednak szybki napływ ludności polskiej. W liczbach bezwzględnych wygląda to następująco: w maju zarejestrowano 43 osób, w czerwcu zaś już 108 osób. W czerwcu-lipcu 1945 roku została wysiedlona z powiatu gubińskiego ludność niemiecka. Na wsi pozostały tylko nieliczne rodziny, przeważnie w majątkach. W mieście zaś pozostawiono pewną ilość fachowców (elektrycy, hydraulicy i inni).
Gubin był w pewnym, nie tak krótkim okresie, rajem dla wszelkiej maści szabrowników. W centrum Polski można było spotkać się z powiedzeniem:
„Nie możesz tego nigdzie kupić (chodziło o przedmiot trudnodostępny), jedź do Gubina, tam to znajdziesz.”
Jak wspomina w cytowanej wyżej książce H. Stachowicz wielu polskich cwaniaków korzystało z różnych okazji. – „Fakt słabego zaludnienia powiatu w miesiącach letnich 1945 roku (np. były wioski, gdzie w lipcu nie było ani jednego Polaka) przyciągał różnych kombinatorów, trudniących się nielegalnym wywozem różnych rzeczy. Wojsko Polskie, milicja i władze bezpieczeństwa przeciwstawiały się temu energicznie poprzez obsadzanie strażami rogatek miasta, przystanków kolejowych, gdzie konfiskowano wywożone przedmioty, samego zaś szabrownika zmuszano do pracy przy żniwach. Nie mało było również i takich, którzy po przybyciu do Gubina zgłaszali się do pracy. Zaświadczanie o zatrudnieniu dawało bowiem możliwość swobodnego poruszania się po mieście. Po kilkunastu dniach pracy i napełnieniu sobie walizek „pracownik” taki prosił o kilka dni urlopu, rzekomo potrzebnego do sprowadzenia rodziny. Oczywiście był to tylko pretekst do względnie łatwego opuszczenia miasta. Dowodem tego mogą być następujące dane: w końcu lipca 1945 roku starostwo zatrudniało około 100 pracowników, z których 47 osób przyjęto w lipcu. W tym samym miesiącu odeszło 58 osób, z tego 17 osób samowolnie”.
W maju 76 lat temu ludzie starli się żyć normalnie, bawić się, uczyć, pracować i budować nowe polskie miasto od podstaw. Na koniec fragment odnalezionych wspomnień (nie znam autora): „Skoro pamięć dokonuje selekcji w miejsce zdarzeń rzeczywistych, to często wyobrażamy sobie namiastki owych zdarzeń. Trzeba jednak powiedzieć, że produkty pracy wyobraźni nie wytrzymałyby współzawodnictwa z tym, co działo się po wojnie w Gubinie – na Zachodzie, albo raczej, jak powiadano, na Dzikim Zachodzie! Oto kilka wystrzępionych wspomnień z pierwszych lat osadników na ziemi Gubińskiej: Niemcy, którzy nie zdążyli uciec, wywieszali białe flagi. Mówiło się, że im większa była poddańcza biała płachta, tym bardziej uzasadnione podejrzenie, co do prohitlerowskiego stanowiska właściciela domu. Dworce kolejowe (na trasie do Gubina) obwieszone był transparentami „Po dobrobyt nad Odrę”, „Ziemie Zachodnie na zawsze nasze”. Na ulicach, wieczorem pustych, za dnia mówiono różnymi językami. Nawet Polacy mówili różnymi gwarami. Śpiewano „Okę”, „Czerwone maki” i chodzono na zupki do PUR (Urząd Repatriacyjny) i PCK, tak było. (sp)