Przez Nysę do wolności, czyli uciekinierzy z NRD na plebanii w Gubinie…
Położenie Gubina na granicy polsko- niemieckiej, nad Nysą było powodem do wielu ciekawych zdarzeń z udziałem mieszkańców miasta i nie tylko. Po przygodę z biznesem zjeżdżało tu wielu mieszkańców Polski i to przez długie lata po rozpoczęciu okresu transformacji ustrojowej.
Ale zanim granica zaczęła spełniać rolę przeszkody w prowadzeniu interesów, pokonywanie tego niewielkiego wodnego odcinka było związane z jeszcze innymi wydarzeniami w końcówce ustroju socjalistycznego.
Wspomina o nich ówczesny proboszcz parafii pw. Trójcy Świętej ks. kanonik Jan Guss. Był to czas, kiedy zbliżający się koniec ustroju socjalistycznego był wyraźny. Nastroje mieszkańców po drugiej stronie rzeki w NRD były w pewnym sensie zdeklarowane. Oni też czuli, że coś ma się ku końcowi. Granica zamknięta dla Polaków i NRD-owców, Polacy mieli otwarte okno na świat, wolny wjazd do Berlina Zachodniego. Pierwszym sekretarzem partii rządzącej był ciągle Erich Honecker, a po jego spotkaniu z Gorbaczowem młodzi NRD-owcy stracili wiarę, iż coś się zmieni. Patrzyli z tęsknotą i zazdrością na polską wolność.
Zaczęli pojawiać się na granicy uciekinierzy z NRD przez Nysę do Polski. Jak wspomina ks. Guss, pierwsza grupa młodych uciekinierów pojawiła się na gubińskiej plebanii jesienią 1989 roku. – Czy ksiądz pomoże? Pomógł. Kiedy wysuszyli ubrania, zostali nakarmieni, ksiądz z wikarym zaczęli zastanawiać się jak grupę uciekinierów przetransportować na dworzec PKP czy PKS, aby mogli odjechać w kierunku Warszawy. Uciekali głównie mężczyźni, niektórzy zdesperowani, gotowi na najtragiczniejszą obronę w przypadku złapania. Na plebani opowiadali, że w domu zostawili żony z małymi dziećmi.
Po pierwszych doświadczeniach gubińscy duchowni nabrali rutyny. Wcześniej przygotowali bieliznę, buty, swetry, ubrania. I czekali. Zwykle nie dłużej niż dwa dni. Kiedy piszący wspomina ten czas, pamięta reakcje WOP-istów. Trudno powiedzieć, że nie reagowali, ale były to raczej reakcje które nie szkodziły. Jak wspomina przed laty w artykule Reginy Dachówny w Gazecie Lubuskiej podpułkownik rezerwy Jan Malewski, odpowiedzialny wówczas za strzeżenie polskiej granicy z NRD na 112 kilometrowym odcinku od Frankfurtu n/O do Bad Muskau, także zapamiętał jesień sprzed lat. Wcześniej rzadko się zdarzało, by ktoś z NRD przedzierał się nielegalnie do Polski. A pułkownik Malewski znał teren jak własną kieszeń, do pracy w Krośnie Odrzańskim przyszedł w 1966 r. Do 1989 r. uciekinierami bywali młodzi żołnierze radzieccy. Nie wytrzymywali rygoru armii, tęsknili za bliskimi, chcieli dotrzeć do rodzinnych domów na piechotę.
Pierwszych nielegalnych uciekinierów z NRD polscy WOP-iści łapali i odstawiali Niemcom. W końcu rozkaz był rozkazem. Żołnierze za zatrzymanie uciekiniera z NRD dostawali urlop. Kiedy liczba uciekinierów zaczęła rosnąć to już premii nie dostawali. Doszliśmy do tego – wspomina Jan Malewski, że kiedy uciekinier szedł wprost na żołnierza, ten udawał, że go nie widzi.
Jak potoczyły się dalsze losy Niemców, którym pomagał ks. Guss ksiądz nie ma pojęcia. Nikt później już nie odezwał się. Niemieccy uciekinierzy przez Nysę, plebanię w Gubinie trafiali do Warszawy, później do ambasady Niemiec Zachodnich i dalej do Republiki Federalnej Niemiec. Proboszcz Guss otrzymał list od ks. Johannes Schwertz proboszcza z miejscowości Kleve znad granicy niemiecko-holenderskiej. Pisał z podziękowaniem za pomoc i postawę. To był początek przyjaźni i współpracy proboszcza z Gubina z duchownym w Kleve, w której to miejscowości gubiński proboszcz był kilka razy. Ucieczki z NRD przez granicę do Polski nie trwały długo. Zjednoczenie Niemiec stało się faktem 3 października 1990 roku. Niemiecka Republika Demokratyczna przestała istnieć na mapie Europy. (sp)
Przy pisaniu tekstu korzystałem z artykułu Reginy Dachówny Gazeta Lubuska 7-8 września 1999 r.